Podeszłam i położyłam rękę na wieku. Spojrzałam na chłopaka,
który zrobił to samo. Delikatnie unieśliśmy wieko i naszym oczom ukazała się
zdobiona, na pierwszy rzut oka, dość stara koperta. Mój towarzysz sięgnął po
nią, jednak byłam szybsza i to ja trzymałam kopertę w swoich dłoniach. Patrząc
na jego rozczarowaną oraz trochę zdezorientowaną minę powoli rozkleiłam papier.
Klej puścił niespodziewanie szybko, jakby wcale go tam nie było. Z najwyższą
uwagą wyciągnęłam z koperty list. Był złożony w pół. Nie byłam pewno czy na pewno otworzyć list więc spojrzałam na chłopaka i pytająco uniosłam brwi. Bez słowa przybliżył się do mnie, żeby lepiej widzieć treść listu.
Drżącymi z napięcia rękoma rozłożyłam kartkę. Ze zdziwieniem wpatrywałam się w
runy, które zostały na niej napisane tuszem w kolorze paryskiego błękitu.
- Runy staro-cyrkoliczno-miaszczowskie, dawno ich nie
widziałem… - stwierdził chłopak.
- Ale odczytasz? – prawie stwierdziłam.
- Oczywiście, dla ciebie wszystko.
Oznajmiłam mu, że mam sprawę do załatwienia w Mystorii i
wyszłam z chaty. Skierowałam się do stajni, skąd wyprowadziłam moją klacz. Po
wyjściu z lasu – a wyjście jest łatwiejsze niż wejście, jest bowiem tylko jedna
ścieżka prowadząca poza las. I w dodatku każdy ją widzi! – wskoczyłam na konia
i skierowałam go na południowy wschód, dokładnie w przeciwnym kierunku od
Mystorii, miałam bowiem zaległe sprawy w tamtych okolicach, a korzystając z
tego, że mam po drodze postanowiłam je załatwić akurat teraz. Jadąc skupiałam
uwagę na ścieżce. Była ona wyłożona, a właściwie wysypana kamieniami, na
których Płotka bardzo łatwo mogła się potknąć. A z racji tego, że droga daleka
nie marzyłam raczej o kontuzji mojego jedynego środka transportu. Dotarłam na
miejsce bez przygód. Zostawiłam konia przy drzewie. Nie zaprzątałam sobie głowy
przywiązywaniem go do pnia z dwóch powodów: po pierwsze po co, skoro klacz
nauczona, żeby nie odchodzić, po drugie, miałam zamiar spotkać się z
nieprzyjemnymi typkami, więc w razie czego wolałabym nie martwić się o
odwiązywanie konia od drzewa. Wiadomo, liczy się czas, kiedy ma się do
czynienia z trzema dryblasami, przy czym każdy po w łapsku nóż. Dość duży nóż.
Bez przeszkód przebiłby mnie na wylot. Kto by pomyślał, że moje życie zależy od
głupiego sznurka, którym przywiązuję klacz do konara drzewa. Kiedy skończyłam
rozmyśleć do moich uszu dotarł niepokojący dźwięk, a mianowicie cisza. Jak
wiadomo cisza zazwyczaj jest niepokojąca i warta zastanowienia. Najpierw zbadałam
podwórko – chciałam mieć pewność, że wychodząc z chaty nie napotkam żadnego
zdziczałego kundla, przez niektórych nazywanego dumnie „psem gończym”. Podwórko
czyste, więc czas wejść do domu. Zapukałam, a nie doczekawszy się odpowiedzi
ponowiłam czynność. Nic, więc czas wejść. W świetle lichej świecy zobaczyłam
niespotykany na co dzień obraz. Automatycznie wyczuliłam słuch, zaczęłam stąpać
ciszej, ręką namacałam głownię sztyletu, który zawsze wisiał przy moim pasie.
Odczekałam chwilę, żeby wzrok przyzwyczaił się do ciemności. Potem upewniłam
się, że w domu nie ma żywego ducha. Skradając się podeszłam do okna i
otworzyłam je, potem następne. Odwróciłam się do wnętrza pokoju i przyjrzałam
się tej scenie.
- Jaka rzeź – wyszeptałam z niedowierzaniem.
Moi znajomi, z którymi chciałam robić interes byli martwi.
Ewidentnie i niezaprzeczalnie. Jak na ironię każdy zabity swoim nożem, jak
wspomniałam, były to dość duże noże. Oderwałam oczy od martwego już Edwarda,
był przywódcą szajki. Mój wzrok padł na drzwi. Od wewnętrznej strony była
przybita do nich karteczka z tajemniczym napisem:
To oni. Kolejny
stopień do skarbu już za tobą. Wskazówki czekają w miejscu kłamstwa. Stara
Wdowa czeka na zbawienie.
Wdowa czeka na zbawienie.
Powtórnie przejechałam wzrokiem po wykaligrafowanych runach. Wyglądało na to, że mam tajemniczego sprzymierzeńca.
Zrozumiałam przesłanie.
- Mystoria, teraz Mystoria.
***
Witajcie ponownie! I jak Wam się podoba rozdział? Komentujcie! Nadal nie mam pomysłu na imiona dla głównej bohaterki i jej kolegi. Pomożecie?