środa, 15 października 2014

[1] Skrzynia



Miarowy tętent kopyt. Szum krwi w głowie. Myśli kołaczą się w mojej głowie. Zatrzymuję się i zsiadam z konia. Nieprzytomnym wzrokiem rozglądam się wokół i widzę pogorzelisko. Szary popiół spada z nieba niby upiorny śnieg.
- Jednak to prawda – wymamrotałam niewyraźnie. – Zostań – powiedziałam do Płotki, jednocześnie zaczepiając lejce o niedopalony konar drzewa.
Obeszłam pogorzelisko, starałam się delikatnie stawiać stopy – jeszcze kilka godzin wcześniej w tym miejscu bawiły się dzieci, ich matka oskubywała gęś, kolejne zwierzę, które  zabiła, żeby mieć co włożyć do garnka. O tej porze najstarszy syn - Mikołaj- najpewniej sprowadzał krowę z pastwiska. Chłopak był chudy. Zbyt chudy jak na swój wiek. Szesnastolatek powinien dostawać codziennie miskę mięsa. Szczerze mówiąc – dostawał niewiele mniej, ale większość swojej porcji oddawał Zuzi i Julce. Jego siostry były bliźniaczkami w wieku sześciu albo siedmiu lat. Męczyli się tak od pięciu lat, od śmierci Henryka, który był głową rodziny – mężem i ojcem. Nikt dokładnie nie wie, co się z nim stało, nie znaleziono jego ciała. Pojechał na polowanie, miał wrócić wieczorem, ale kiedy na niebie pojawił się księżyc, a on nie wrócił rodzina zaczęła się martwić. Mikołaj, który najwcześniej wstawał, żeby nakarmić zwierzęta, znalazł przed domem spłoszonego Ramzesa, konia na którym Henryk wyjechał na polowanie. Zwierzę miało rozorany przez pazury dzikiego kota brzuch, ale w ciągu kilku tygodni doszło do siebie. Wtedy okazało się, że kary ogier musi zostać sprzedany, bo rodzinie zabrakło pieniędzy.
Ale teraz niema to znaczenia, teraz po tej pełnej miłości chacie został popiół.  Podeszłam do miejsca, w którym kiedyś stała obora, ale zaraz tego pożałowałam, bo za ścianą, która nie poddała się ogniowi leżały szczątki krasuli. Odeszłam dwadzieścia kroków w prawo, potem trzydzieści siedem prosto. Spojrzałam pod nogi, ten kawałek ziemi niczym się nie różnił od innych. Oderwałam grubą gałąź z drzewa, które stało metr ode mnie i wbiłam ją w tym miejscy w glebę. Odwróciłam się na pięcie i odbiegłam do Płotki, która posłusznie stała tam gdzie ją zostawiłam. Wyciągnęłam z juków saperkę. Wróciłam do zaznaczonego konarem miejsca. Wyciągnęłam i odrzuciłam mój prowizoryczny znak, odgarnęłam rękami popiół i wbiłam łopatę w trawę, która radośnie podniosła się spod szarego śniegu. Po chwili kopania w ziemi, mój sprzęt natknął się na coś twardego, więc odłożyłam łopatkę i odgarnęłam dłońmi zalegające grudki ziemi. Moim oczom ukazało się wieko małej skrzyni, nie dałam rady wyciągnąć jej rękami – najwyraźniej siedziała w ziemi od wielu lat i nie bardzo chciała się pożegnać z dotychczasowym miejscem zamieszkania- więc podważyłam ją saperką.
Kiedy już trzymałam w rękach ten mały skarb usłyszałam za sobą szmer. Nie marnowałam czasu na odwrócenie się, po to, żeby sprawdzić co lub kto tam był. Podbiegłam najszybciej jak potrafiłam do Płotki i wrzuciłam skrzyneczkę do juków, których na całe szczęście zapomniałam zamknąć po tym jak wyciągałam wcześniej saperkę. Jednym susem wskoczyłam w siodło, złapałam wodze i odgalopowałam od pogorzeliska. W szaleńczym pędzie słyszałam za sobą wściekłe przekleństwa i ujadanie psów. Zauważyłam, że zamiast się przybliżać głosy psów się oddalają, więc miałam nadzieję na to, że Czarni nie spuścili gońców ze smyczy.
Gdy po piętnastu minutach wszystkie niepokojące dźwięki ucichły zwolniłam do spokojnego kłusu. Następne pół godziny pokonałam w tym tempie. Gdy wjechałyśmy na ledwo widoczną ścieżkę w lesie uspokoiłam się zupełnie, wiedziałam, że w Borze nikt mnie nie znajdzie. Zsiadłam z klaczy, nie chciałam jej forsować. Po dziesięciu minutach szybkiego marszu znalazłyśmy się na polanie, jednak nie była ona celem naszej wyprawy. Wtajemniczeni wiedzą, że jest tylko środkiem ostrożności – gdyby jakiś niepowołany gość jakimś cudem wszedł do lasu, otarłby najpierw do tej polany, po czym rozglądnąłby się i uznał, że nic więcej w Borze nie znajdzie. Ale od tej polany do Polany prowadzi ukryta ścieżka, której nie widać. Za każdym razem pojawia się w innym miejscu. Tylko Płotka i Jaskier wiedzą gdzie jest w danej chwili. Ścisnęłam wodze mocniej i dałam się prowadzić mojej klaczy, która zaprowadziła mnie tym razem w największe krzaki a potem przez małe bajorko, na końcu szliśmy szlakiem saren, które co rano przebiegają przez las, żeby znaleźć się na polach wieśniaków, którzy hodują fasolę – przysmak łań. Następne trzy minuty spaceru przez krzaki i jesteśmy na miejscu. Dom na środku Polany prezentował się wspaniale. Odprowadziłam Płotkę do stajni, gdzie ściągnęłam z niej juki, siodło i uzdę. Napoiłam i nakarmiłam konia, kulbakę zostawiłam na barierce, a ogłowie na wieszaku.  Z tobołków wyciągnęłam tylko skrzynkę i poszłam z nią do domu.
- Cześć – powiedziałam do chłopaka, który właśnie nabierał dla siebie miskę gulaszu z sarny. – Mi też daj, zgłodniałam.
Postawił przede mną swoją porcję, żebym nie musiała czekać. Kiedy odwrócił się, żeby wziąć z kredensu drugą miskę, postawiłam skrywaną dotąd za plecami skrzynkę na stole. Odwrócił się z niedowierzaniem w oczach.
- Udało ci się?
- Udało. Jeszcze jej nie otwierałam, chciała, żebyś przy tym był. Ale najpierw – obiad.
Zgodnie usiedliśmy do posiłku. Ja – zmęczona, spokojna i szczęśliwa, dlatego, że w końcu mogę coś zjeść. On – niecierpliwy, z ognikami w tych swoich zielonych oczach. Po zjedzeniu wybornego gulaszu wyniosłam i umyłam miski w potoku. Kiedy wróciłam napotkałam przeszywające spojrzenie szmaragdowych oczu chłopaka.
- Zaczynamy? – zapytał tym swoim pięknym głosem.
- Zaczynamy. – odpowiedziałam, na co on wyciągnął różdżkę i wypowiedział standardowe zaklęcie otwierające zamki.
Podeszłam i położyłam rękę na wieku. Spojrzałam na chłopaka, który zrobił to samo. Delikatnie unieśliśmy wieko i naszym oczom ukazał się… 

***
Nie, nie skończyłam dlatego, że jestem złośliwa. Po prostu jeszcze nie wiem co jest w tej skrzyni. Zauważyliście, że nie podałam imienia chłopaka? Też jeszcze nie wiem jak się nazywa. Pomożecie? Pomożemy!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za każdy komentarz nawet nie macie pojęcia jak to motywuje. Od razu widać, kto poświęcił kilka chwil na napisanie kilku słów :)